Katastrofa po włosku

Włoch uradowany, że pod ręką Polka mówiąca po włosku, mało mnie nie wykończył. Nieszkodliwy, ale męczący tipo. Ulokowala go w hotelu partnerka, właścicielka lokalnego butiku. Nie dziwię się, też bym takiego chłopa gdzieś oddała. Myślał, że to domek wakacyjny. Pokój ma piękny, ale na następne vacanza chce ten obok. Mam przetłumaczyć właścicielowi. Ok, non c'e problema. Z błędu go nie wyprowadzałam, niech się spokojnie wczasuje. Primo: dla podtrzymania jego zachwytu nad polską branżą hotelarską, secondo: to by się rozgadał na kolejne 2 godziny. Krzywdzić ni siebie, ni innych w zwyczaju nie posiadam.
Italianiec codziennie rano pakował walizki, wieczorem rozpakowywał. Czekał na odbiór przez właścicielkę butiku. Daremnie. Biedaczysko codziennie smażył makarony (zapach obrzydliwy unosił się w tzw. domu wczasowym) i polewał letnikom czerwone wino pędzone przez jego wuja. Podkreślał jego walory: Wyśmienity smak, brak kaca i, co najważniejsze, nie upija. Sprawa dyskusyjna, gdyż współbiesiadnicy wrzeszczeli po nocach, robiąc ogólną zadymę, a dzisiaj w nocy nożem przecięli nam wszystkie opony w samochodzie... Mamma mia!!!
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. M. gada po włosku Si, si, si i jeszcze Catastrofe. A ja szczęściem promienieję, gdyż jutro wprowadzamy się już do naszego domku i nikt do łazienki mi nie wlezie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Noworoczne postanowienia 💩

Jesienne inspiracje

Ekshibicjonistka