Marylin Monroe z Libiąża

Ostatnio przeszłam przez nowe doświadczenie, w zasadzie był to czysty eksperyment dla mnie. Przeróbka na słynną MM to była dobra zabawa. Kacha, fryzjerka z salonu Margaret w Tychach, o 5 rano zakręciła włosy na metalowe wały. M. zadbał tradycyjnie o catering, napoił kawą, aaa, i jeszcze obudził, zapomniałabym. Ja mam wiele wad, w tym jedną straszliwą, albo wstanę za późno i się spóźnię, albo wcześnie... i też się spóźnię. W sumie to chyba nawet jest talent 🙄Ale mówię M.,że dzięki mnie te poranki są fascynujące, bo kto jak kto,  ale ja na pewno potrafię urozmaicić życie. Razu pewnego, spóźniona 45 minut, spoglądam na niego, jak pakuje mi kanapki i kawę, rzekłam spokojnym tonem: Kochanie, to ja sobie jeszcze zapalę... 
Ale wróćmy do tego nowego doświadczenia. Z tymi wałkami na głowie wpakowano mnie do samochodu zmierzającego w kierunku stolicy. Po drodze wsiadła Marta - Doradca Wizerunkowy, która ubrała MM, czyli mnie. Przed Warszawą w McDonaldzie Kacha wałki ściągnęła i dokonano na mnie ostatnich poprawek. Stanęłyśmy w końcu przed jurorami, Fryzjerka walczyła o udział w programie, ja jako modelka. Nie nadaję się, ciągle musiałam sobie w myślach powtarzać, że nic mówić nie mogę, to było jak trauma. Modelki mają dobrze wyglądać, nie mówić. Pomijając fakt, że natura się pomyliła, bo wzrost mam po Mamie, a nogi po Tacie, to nawet gdybym modelową pięknością była, za nic do modelingu, bo tam gadać nie można. (Jeszcze mam nos jak kartofel, zapomniałam). cdn. 



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Noworoczne postanowienia 💩

Jesienne inspiracje

Ekshibicjonistka