Bo ja jestem, proszę pana, zakochana ;)
Po prawie dwóch godzinach błąkania się pośród chaszczy miałam dość. Dotarłam do budowy nowego osiedla, naiwnie myśląc, że może tam jakiś stróż czuwa (bo w rycerzy od lat nie wierzę ;)) i uratuje zbłąkanego wędrowca. Usilnie trzymając się tejże nadziei i równie mocno jakiegoś kabla poprowadzonego wzdłuż skarpy, wdrapałam się na plac budowy. Niestety stróża ani śladu, co gorsza, wyjścia także. Analizując na zimno moje położenie doszłam do wniosku, że jedyne co zrobić mogę, to zawrócić i przeskoczyć przez ogrodzenie zamieszkałego osiedla. Przerzuciłam torebeczkę, zakupy i w pięknym stylu wlazłam na szczyt ogrodzenia. Niestety utknęłam między ostrymi zakończeniami bez możliwości jakiegokolwiek manewru. Siedząc tam jakieś pół godzinki, ręce zaczęły przymarzać do metalu, łezki popłynęły, a z mojego gardła wyrzucałam raz po raz bojowy okrzyk " Raaatunku!" Znikąd pomocy. Kiedy ogrodzenie zaczęło się huśtać wraz ze mną, żarty się skończyły. No przecież nie zostawię takiej faj...